Zapraszamy do przeczytania fragmentu rozmowy Leszka Bzdyla z Jadwigą Majewską po spektaklu Strategia (mimowolna reaktywacja). Artysta opowiada o genezie przedstawienia oraz zaangażowaniu społeczno-politycznym w swojej twórczości.
fot. Marta Ankiersztejn |
Jadwiga Majewska: Dziękuję
Ci bardzo za ten spektakl, to przedstawianie z repertuaru Teatru Dada von
Bzdülöw liczy sobie już prawie pięćdziesiąt powtórzeń. To był jeden z tych
projektów, których nigdy nie zapomnę. Napisałam o nim jeden z najlepszych moich
tekstów, wtedy jeszcze odręcznie…
Leszek Bzdyl: Pamiętam…
JM: Ten spektakl
zapadł we mnie głęboko i jak tylko dowiedziałam się, że mimowolnie go
reaktywowałeś, to było dla mnie oczywiste, że musisz go pokazać w Krakowie.
Chciałam zapytać o dwie daty. Dlaczego odwołujesz się akurat do 1984 roku i co
się stało w 2004, że ten spektakl powstał?
LB: Rok 1984, to czas kiedy miałem dwadzieścia
lat, to jest też dość burzliwy moment w dziejach mojego miasta - Wrocławia. Ta data, to
również odniesienie do powieści Orwella. Kiedy ten spektakl powstawał w 2003
roku, to zarówno Orwell jak i Majakowski z Pluskwą,
stanowili dla mnie podstawowe odniesienia literacki, które podróżowały ze mną w
trakcie realizacji tego przedstawienia. 2003 rok, to był rok, w którym nikogo w
naszym kraju nie interesowała polityka. Pracowałem wtedy z osobami, które miały
pomiędzy dwadzieścia a trzydzieści lat, to był dla nich czas niezłej imprezy.
Czas wolności, tuż przed wejściem do Unii Europejskiej - wszyscy czuli się Europejczykami,
nikogo nie interesowała polityka. Z drugiej strony, cała masa moich kolegów
uporczywie wspominała o swoim kombatanctwie -
o tym co działo się w latach 80-tych. Moje pokolenie nie mogło się wyrwać z
tamtego czasu, a pokolenie, z którym się spotykałem było w ogóle oderwane od
rzeczywistości. Ten spektakl powstawał wbrew wszystkiemu, wtedy nie było właściwie
w Polsce teatru politycznego. Odrodził się kiedy pojawiła się fala teatru
niemieckiego. Ten 2003 rok, to był tylko taki strzał i pytanie o to czy
ktokolwiek wie o czym mówię. Mało kto wiedział... I tak sobie to grałem z takim
wewnętrznym, straceńczym zacięciem. Grałem do 2005 roku, kiedy padło hasło: My
jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam gdzie stało ZOMO… I wtedy powiedziałem sobie,
że już tego grać nie będę, obawiałem się, że zrobi się z tego spektakl
polityczny na który nie miałem ochoty. A
teraz chciałem do tego przedstawienia wrócić i jeszcze raz opowiedzieć tę
niejasną historyjkę koleżki, który nie może wydorośleć.
JM: Kilka dni
temu rozmawiałam z dziennikarką, która zapytała mnie czy taniec angażuje się
społecznie i politycznie. Odpowiedziałam, że raczej unika tego zaangażowania - podałam jednak dwa
wyjątki: Ciebie i Aurorę Lubos. To nie jest pierwszy Twój spektakl, tak mocno
zaangażowany? Mam na myśli szczególnie Opus
Passimum.
LB: To była
bardziej akcja lokalna. W 2008 roku zrobiłem przedstawienie: Opus Passimum, czyli nigdy nie mów mi że
mnie kochasz. To przedstawienie zagrałem dwukrotnie, chciałem zagrać
więcej, ale wokół tej realizacji zaczął robić się dym i nie było właściwie już
co grać. W tym przedstawieniu dziękowałem urzędnikom państwowym za świadome
prowadzenie polityki kulturalnej, to była pewne ceremonia, w której grobowym
głosem dziękowałem wszystkim, bez których by mnie nie było. Z premedytacją
złożyłem wniosek o stypendium Marszałka Województwa, które polega na tym, że
otrzymuje się kwotę pomiędzy 2 tyś. a 5 tyś. złotych. Dostaje je trzydzieści lub czterdzieści osób
w świetle kamer, a urząd jest z tego powodu ogromnie szczęśliwy, że daje te
pieniądze równie szczęśliwym artystom, którzy mogą zrobić swoje przedstawienia,
nie zapominając o obowiązkowym dodaniu logotypu i informacji o mecenasie…
Komentarze
Prześlij komentarz